|
Już jestem w domu, z syneczkiem.
Wczoraj, gdy się położyłam czułam taką wielką gulę w brzuchu z nerwów, lęku.
Domek rodziny leży przy ulicy, a za ulicą zaraz jest rzeka. Zaczęłam sobie wyobrażać, że wyciągam tę kulę z siebie, biorę w ręce, na wprost przez okno wyłażę do rzeki i z pluskiem ją wrzucam, potem sobie mówiłam w myślach różne rzeczy, o tym, że jestem cząstką Boga, więc jestem doskonała, nic złego nie może mnie spotkać. Udało mi się nad sobą zapanować i uspokoiłam się. Chociaż większość nocy nie przespałam, ale przysypiałam i przyśniło mi się, że gdzieś siedzę obok kobiety, najprawdopodobniej była to jakaś pilotka, i nie wiem ale wydaje mi się, że prowadziła wykład na temat latania, a za nią siedział mój Najmilszy, Najdroższy, ona coś mówiła, słuchaliśmy jej, ale patrzyliśmy na siebie z uśmiechem, jak On cudownie i słodko się do mnie uśmiechał, jak zawsze to robił. czy to dzięki temu, że się uspokoiłam? akurat wczoraj nikogo nie prosiłam, ani jego ani moich opiekunów, ani Jego o kontakt, a tyle ostatnimi czasy prosiłam. To było krótko, ale może to znaczy, że on często bywa przy mnie?
Dziś, gdy wracałyśmy, byłam zmęczona już przed Szczecinem, w końcu w niedzielę zrobiłam ponad 500 km za kierownicą, w pon. niezbyt dużo, ale też się najeździłam po górkach i dziś najpierw sąd, a potem droga, pochmurno, szaro, mokro, całą prawie drogę. Zrobiło mi się tak przeraźliwie smutno za Najmilszym, tak tęskno i zaraz mokro pod oczami, ale zadzwonił kolega z pracy i tak mi podniósł ciśnienie, że płakanie mi przeszło.
Kula strachu wraca, a póki będzie wracać, ja rzeczy które powodują jej wzrost będę zamiatać pod dywan i nikt mi nie musi mówić, że to do niczego nie prowadzi, że jest złe, destrukcyjne, doskonale to wiem, na tyle dobrze, że jeszcze bardziej mnie dobija i jeszcze bardziej paraliżuje...
|
|
Ostatnio zmieniony przez Aga_w_chmurach dnia Wto 20:57, 28 Lut 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|